Autor:

2017-06-23, Aktualizacja: 2017-06-23 12:47

Bobbie Peers: Nie udało się uciec od "Harry'ego Pottera"

Jego książkę pokochały dzieci na całym świecie, a przygodami nastoletniego adepta kryptologii, Williama Wentona, zainteresowało się już Hollywood, więc wkrótce będziemy mogli oglądać je także na wielkim ekranie. Czy powtórzą sukces "Jumanji"? M. in. o tym rozmawialiśmy z autorem książki, norweskim pisarzem Bobbiem Peersem.

Bobbie Peers pochodzi z Norwegii, jest pisarzem, scenarzystą i twórcą filmowym. W 2006 roku jego debiutancki, krótkometrażowy film „Sniffer” zdobył Złotą Palmę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. W 2015 roku książką „William Wenton. Instytut szyfrów” zadebiutował jako pisarz dla dzieci – jego pierwsza powieść, rozpoczynająca cykl przygód nastoletniego adepta kryptologii, odniosła oszałamiający sukces na całym świecie. Bobbie Peers jest pierwszym pisarzem dziecięcym, z którym kontrakt podpisała renomowana skandynawska agencja Salomonsson, posiadająca w swojej "stajni" takie nazwiska, jak: Jo Nesbø, Liza Marklund i Sofia Oksanen.

„William Wenton. Instytut szyfrów” został norweską Książką Roku 2016, zdobył także Ark’s Children’s Award (nagrodę przyznawaną przez młodych czytelników – głosowało kilkanaście tysięcy dzieci), Children’s Book Award oraz Bokslukerprisen, kompletując tym samym cztery najważniejsze norweskie nagrody przyznawane książkom dla dzieci i młodzieży. Sprzedaż książki na niewielkim rynku norweskim sięgnęła kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Podczas wmurowania kamienia węgielnego Oslo Public Library dzieci miały możliwość wybrania przedmiotów, które uznają za szczególnie wartościowe, do przekazania przyszłym pokoleniom – wśród wybranych artefaktów znalazła się właśnie książka Bobbiego Peersa. Ekranizacją powieści zajmie się Morten Tyldum, reżyser filmów „Gra tajemnic” (Oscar za scenariusz i siedem nominacji do tej nagrody) oraz „Pasażerowie” (dwie nominacje do Oscara).

Jak w dobie nowych technologii i mediów społecznościowych zachęcić dziś młodych ludzi do czytania książek?

Najlepszy komplement, związany z moimi książkami, pojawił się w jednym z magazynów, niestety nie pamiętam, w którym kraju. Pewien rodzic powiedział tam: „To cudowne widzieć moje dziecko, które odkłada iPada, żeby skupić się na książce”.
Uważam, że jeśli dasz młodym czytelnikom wciągające historie, które sprawią, że poczują się częścią tego świata, wciąż możliwe będzie oderwanie ich od technologii.


Pracując w filmowym świecie narzekałeś na to, że ogranicza cię budżet. A jak jest w pisaniu? Opłaca się dziś pisać książki?

To są dwa inne światy. Przedstawiciele wydawnictwa, z którym współpracuję, zanim wydaliśmy wspólnie pierwszą książkę, stwierdzili, że kochają moje historie, i że są one bardzo przekonujące. Mówili tak jeszcze, zanim publikacja odniosła tak wielki sukces na świecie. Ale byli też szczerzy – ponieważ dopiero zaczynałem przygodę z książkami, a wcześniej zajmowałem się filmami, usłyszałem więc: „Bobbie, nie spodziewaj się, że na książkach dla dzieci zarobisz wielkie pieniądze. Kochasz opowiadać historie dla dzieci, to piękne, ale kokosów z tego nie będzie, bo książek dla najmłodszych jest mnóstwo”. Udowodniłem im, że się mylili. (śmiech) Teraz mogę już tylko siedzieć i pisać książki od rana do nocy! (śmiech)


© Damian Kujawa



Nesbo, Larsson, wymieniać można by jeszcze długo. Czy Skandynawowie są wyjątkowo utalentowani literacko? A może to klimat wpływa na kreatywność?

Nie sądzę, że w Skandynawii każdy jest dobrym pisarzem, ale rzeczywiście mnóstwo osób chce pisać kryminały. Niedawno rozmawiałem z norweskim pisarzem, który zajmuje się tą tematyką, i powiedział, że obecnie marzeniem każdego Norwega jest pisanie takich książek. To wielki rynek. Co do klimatu... Pochodzę z zachodniej Norwegii, gdzie dużo pada, więc sporo czasu spędzasz w domu. A jeśli jesteś trochę bardziej kreatywny, jak ja, to dlaczego by nie pisać?

Ale dlaczego akurat dla dzieci?

Dobre pytanie. Jestem chyba na takim etapie życia, że przyszło mi to naturalnie. Mam trójkę dzieci, które są w wieku moich czytelników, co sprawia, że często dyskutuję z nimi na temat konkretnych historii.



Dzieci są najlepszymi krytykami i nie owijają w bawełnę. Zdarzyło Ci się usłyszeć: „Tato, to jest nudne i nieciekawe”?

Jasne! Zanim stworzyłem tę książkę, napisałem scenariusz filmowy. Przez rok pracowałem nad historią, ale na sam koniec zdałem sobie sprawę, że realizacja tego filmu byłaby zbyt droga. Wtedy postanowiłem, że napiszę na jego podstawie książkę, która pomieści wszystko, co chciałbym w niej zawrzeć – to przecież nic nie kosztuje. I zacząłem pisać... Zatrzymałem się po trzydziestu stronach, bo musiałem z kimś porozmawiać o tym, co napisałem. Moja córka, Michelle, miała wtedy 10 lat. Powiedziałem jej, że mam początek pewnej książki i spytałem, czy chciałaby go przeczytać. Zapytała się, kto jest jej autorem. Nie powiedziałem jej, że to ja. Gdybym tak zrobił, nigdy nie chciałaby tego przeczytać! (śmiech) Postawiłem sobie ultimatum – jeśli jej się nie spodoba, wyrzucę to, jeśli jednak pokocha tę historię, będę ją dalej pisać. To była wielka chwila. A Michelle pokochała książkę, co dało mi ogromną pewność, że chcę to dalej robić.

Sądzisz, że jeśli urodziłbyś się na przykład w Australii, to byłaby to inna książka?

Tak. Duża część historii opisanych w książce, jest wzięta z mojego życia. Mój tata jest Anglikiem, a mama Norweżką. Zawsze mieszkaliśmy w Norwegii, ale gdy byłem dzieckiem, dużo czasu spędzałem w Londynie, gdzie toczy się część akcji książki. Kiedy w wieku 6-9 lat odwiedzałem to miasto, było ono dla mnie magiczne! Wielkie, zabytkowe budynki, mnóstwo historii – to bardzo pobudzało moją wyobraźnię i nadal pobudza. Kiedy tam jestem, do głowy przychodzą mi miliony pomysłów. Gdybym urodził się w Australii i nigdy nie odwiedził Anglii, moja książka na pewno byłaby o czymś zupełnie innym.

Kiedy rozmawiam z pisarzami, zawsze interesuje mnie proces twórczy. Gdzie piszesz? Na komputerze czy w bardziej tradycyjny sposób? W kawiarni, domu czy jeszcze gdzieś indziej?

Piszę głównie na laptopie. Mam małe biuro, do którego się chowam, kiedy potrzebuję uciec i się skoncentrować. Z kolei laptop mogę zabrać ze sobą wszędzie – do kuchni, kawiarni czy sypialni. Dzięki temu mogę pisać i tworzyć, gdzie tylko chcę.

A skąd się biorą te fenomenalne historie? „Wąchacz”, za którego otrzymałeś Złotą Palmę w Cannes, był abstrakcyjnym filmem animowanym, przygody Williama też są "odjechane".

Mam mnóstwo pomysłów i czasami nie wiem, skąd one pochodzą, po prostu pojawiają mi się w głowie. Jestem wzrokowcem i wiele z tych wyobrażeń pojawia się w mojej głowie najpierw jako obraz albo zdjęcie. Jak powstał „Wąchacz”, o którym wspomniałaś? Mój film o lewitujących ludziach, którzy musieli zakładać ciężkie buty, pozwalające im utrzymywać się na powierzchni ziemi, jakie dostawali od liderów w swojej społeczności? Przed oczami miałem obraz pary w sypialni. Kobieta leżała związana na łóżku, a nad nią unosił się mężczyzna... Stwierdziłem, że to jest interesujące! (śmiech) Tak samo z tymi książkami dla dzieci. Zaczynam od obrazu, wokół którego tworzę historię i zaczynam pisać.

I nie udało się uciec od Harry'ego Pottera.

Rozumiem, że czytelnicy porównują główną postać do Harry'ego Pottera albo Percy'ego Jacksona [bohater serii pięciu książek Ricka Riordana „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy” - przyp. red.]. Ale pisząc książkę tego typu nie da się uniknąć pewnego schematu. Jest młody bohater, który porzuca szkołę i robi coś magicznego, stając się bohaterem. To cecha charakterystyczna tego gatunku. A wszelkie porównania do innych postaci są jak najbardziej zrozumiałe.


© Damian Kujawa



Ile części przygód Williama Wentona nas czeka?

Pracuję teraz nad trzecią częścią serii, która pojawi się jesienią. W sumie chcę napisać ich sześć. Mam już w głowie zarys całej serii, ogólnej historii, więc dokładnie wiem, dokąd zmierzam.

Jak czytelnicy zareagowali na pierwszą z książek?

Dostaję bardzo dużo pozytywnych wiadomości od norweskich dzieci i ich rodziców. Wszyscy mówią, że to bardzo wciągająca historia. Jest złożona, a jednocześnie opisana nieskomplikowanym językiem, więc najmłodsi mają wrażenie rozwiązywania wielkiej zagadki, opisanej w bardzo przystępny sposób. To powoduje, że William, główny bohater, i jego przygody są dla nich bardzo wciągające.
Dużo rodziców dziękuje mi, że napisałem tę książkę, bo ich dzieci nigdy wcześniej nie przeczytały niczego od początku do końca. Nie wiem, co w niej jest, ale powoduje, że dzieci, które wcześniej nie były zafascynowane książkami i nie mogły przebrnąć przez ani jedną lekturę, czytają.


I na pewno interesują ich główne postaci. Nie bez powodu pojawia się chłopiec, który ma ojca jeżdżącego na wózku inwalidzkim.

Uwielbiam walkę i wyzwania. Dla mnie o wiele bardziej interesujące są postaci, które walczą ze sobą wewnętrznie albo mają jakiś defekt psychiczny lub coś innego, pewien rodzaj siły, która czyni je bohaterami. William nie jest najbardziej popularnym dzieciakiem w szkole, ale jest uznawany za fajnego, bo jest interesujący. Przez kolegów jest postrzegany trochę jako nerd. Nie przejmuje się innymi, woli być w swoim świecie i łamać szyfry – to sprawia mu radość. A potem okazuje się, że to jest właśnie siła, która otworzy przed nim cały świat, ogromne uniwersum pełne zagadek i tajemnic. Bardzo kibicuję osobom, które mają jakiekolwiek schorzenia psychiczne czy upośledzenia, bo uważam, że to czyni je lepszymi. Zmusza do bycia silnymi.

Wiem, że poza pisaniem, jesteś też świetnym kucharzem. Jakie jest twoje popisowe danie?

Mam trójkę dzieci, które często po szkole zapraszają do nas swoich kolegów, więc przy stole siada do obiadu całkiem sporo osób. Zazwyczaj to ja gotuję i robię im swoje spaghetti bolognese. Mógłbym jeść je codziennie! Zacząłem je robić już dawno temu i opracowałem specjalny przepis na sos, który wszystkim smakuje. Nasi młodzi goście zawsze pytają się, czy będzie na obiad spaghetti. Potem chcą, aby rodzice zrobili im takie samo, ale podobno nigdy nie wychodzi jak spaghetti Bobbiego.

To dlatego, że w tym daniu jest twoja dusza.

Dokładnie! (śmiech)

Nagroda w Cannes, książka przetłumaczona na kilkadziesiąt języków. To dla ciebie spełnienie marzeń? Koniec drogi czy może dopiero początek?

To naprawdę niesamowite, jak to się potoczyło. Moja książka znalazła się w sprzedaży w tylu krajach i to tak szybko. Najpierw pojawiła się w Norwegii i dzieciaki ją pokochały. Potem nagle zgłosili się do mnie ludzie z Hollywood i wykupili prawa do całej serii! Miesiąc później publikacja została sprzedana do ponad trzydziestu krajów! Nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Nadal dopiero dociera do mnie to, że jeżdżę po całym świecie i udzielam wywiadów, tak jak dziś.

Czyli lepiej być pisarzem niż reżyserem?

Tak! Zdecydowanie!
W świecie kina wszystko jest ograniczone. Musisz myśleć o budżecie, czasie, aktorach i jeszcze o wielu innych rzeczach. Kiedy piszę książkę, jestem tylko ja i moja wyobraźnia.
Kiedy przeszedłem ze świata filmowego do pisania książek, to była dla mnie prawdziwa eksplozja kreatywności.

Czyli gdzieś w środku jesteś Williamem, małym, ciekawym świata poszukiwaczem przygód?

Sądzę, że tak. Zdecydowanie.

Rozmawiała Sonia Tulczyńska, dziennikarka warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Damian Kujawa
  •  Komentarze 1

Komentarze (1)

Aneta (gość)

Moja córka też przeczytała tę książkę i jest nią zachwycona!!Byłam z niej bardzo dumna bo zaczeły się wakacje a ona siedziała tak zaczytana, że cięzko było ją położyc spać!Oczywiście po przeczytaniu odpowiedziała mi cała histiorię Williama i powiem szczerze, że mi również się spodobała!Z tego co wiem to książke teraz pożyczyła koleżance.Super, że będą kolejne części;)

Mariusz (gość)

Jestem ojcem dziesięcioletniego Adasia. Przygody Williama tak go wciągneły, że przez kilka dni nie wychodził ze swoimi kolegami grać w płkę tylko siedział zaczytany po uszy a gdy dowiedział się, że będą kolejne części ksiązki aż podskoczył z radości. Bardzo się cieszę, że książka w końcu trafiła do Polski i już nie mogę doczekać się kiedy pojawią się jej kolejne części!