MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

„Gada oddać w ręce sprawiedliwości”. Armia Krajowa przeciwko konfidentom

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
ze zbiorów Bogdana Nowaka
Na terenie powiatu tomaszowskiego w skład Armii Krajowej wchodziło podczas II wojny światowej w sumie ponad 2,2 tys. żołnierzy. Walczyli nie tylko z Niemcami, ale także z bandytami i hitlerowskimi konfidentami. Jednym z najsłynniejszych był znienawidzony Ludwik Kossel (lub Koszel). Zamach na niego przeprowadzono w połowie maja 1943 r.

„Likwidacja zdrajców odbywała się w sposób zdecydowany (...)” – pisał w swoich wspomnieniach Tadeusz Jurkowski ps. „Chart”, partyzant, który uczestniczył m.in. w egzekucji groźnego zdrajcy: jednego z podtomaszowskich sołtysów. „W niejednym przypadku trzeba było posłużyć się podstępem, by gada oddać w ręce sprawiedliwości”.

Dobijanie konfidenta

Na przełomie 1942 i 1943 ppor. Zenon Jachymek szef tomaszowskich Oddziałów Dywersji Bojowej AK podjął decyzję o likwidacji miejscowych konfidentów. Nie bez powodu. Byli oni na usługach gestapo. Donosili Niemcom m.in. na osoby, które wspierały polskie podziemie, pomagali przy licznych aresztowaniach, egzekucjach, wysiedleniach itd. Ci ludzie mieli na rękach krew wielu osób. Dlatego w lutym 1943 r., w jedną noc, zabito aż 13 konfidentów gestapo.

Taki los spotkał także m.in. tomaszowskiego restauratora Borysa oraz niejakiego „Kaczora”. Potem przyszła kolej na Petra Jarmułę, znienawidzonego szpicla, pracownika cywilnego gestapo w Tomaszowie Lub. Zamach na tego człowieka odbił się na Zamojszczyźnie szerokim echem. Kim był? Wiadomo, że pochodził z Rawy Ruskiej. Zapamiętano go jako tępego, ale odważnego – niebieskookiego blondyna.

Gdy w 1939 r. Niemcy wkroczyli do naszego kraju, Jarmuła wstąpił do gestapo (był tam pracownikiem cywilnym), bo – jak tłumaczył – odezwała się w nim germańska krew. Nie było w powiecie aresztowania, w którym Jarmuła nie maczałby palców. Tropił też partyzantów.

Ppor. Jachymek uznał, że ten szpicel jest zbyt niebezpieczny. Zapadła decyzja także o jego likwidacji. Nie było to łatwe. Jarmuła mieszkał w domu przy ul. Zamojskiej 5 w Tomaszowie Lub. W swoje okna wstawił solidne okiennice oraz drucianą siatkę. Miał też podwójne drzwi. To mieszkanie było prawdziwą twierdzą. Partyzanci próbowali tam jednak wejść przy pomocy fortelu.

Pewnego dnia wybrali się do mieszkania Jarmuły w towarzystwie jego kochanki (kobieta została do tego podobno przymuszona), którą w swoich wspomnieniach „Wiktor” dyskretnie nazywał „panią J”. Ukrainiec nie dał się nabrać. Nie wpuścił do mieszkania, ani wybranki swojego serca, ani zamachowców (tłumaczył, że zabronił mu tego niemiecki zwierzchnik).

Leśni byli wściekli. Po wyjściu z kamienicy strzelili kochance Jarmuły w głowę. Pani „J” padła na ziemię, krwawiła, ale nie umarła (przeżyła wojnę).

Partyzanci nie dali za wygraną. Kolejnego zamachu na Jarmułę mieli dokonać partyzanci: Ryszard Nowak „Elektron” oraz Stefan Sitko ps. Szczepan. Termin ataku wyznaczono na 4 kwietnia. Szpicel miał wówczas pojawić się w jednej z restauracji. Gdy tam zamachowcy dotarli, Jarmuła, który znał „Szczepana” wyciągnął do niego rękę. Wtedy ów partyzant strzelił do niego z odległości zaledwie kilku metrów. Potem padły kolejne strzały.

Partyzanci uciekli, tyle, że... zamach się nie udał. Bo Jarmuła miał na sobie kamizelkę kuloodporną w którą trafiły trzy kule. Czwarta ugodziła go jednak w ramię. Szpicel trafił do tomaszowskiego szpitala. 9 kwietnia 1943 r. pojawili się tam kolejni partyzanci. Byli to Zygmunt Gorzkiewicz ps. Szarak oraz Adolf Lipowiec ps. Dąb. Tym razem celowano w głowę Jarmuły. Konfident zginął.

Ukłon polskiego chłopca

„Komendant Wiktor (Zenon Jachymek) będąc w Podhorcach przy rozdzielaniu cukru, przeprowadził ze mną krótką rozmowę (...)” – pisał w swoich wspomnieniach Eugeniusz Wiśniewski ps. Burza. „Zaznaczył, że po zniszczeniu szpicla Jarmuły wywiad niemiecki przestraszył się i przez pewien czas nie mógł zebrać się do kupy. Nasz wywiad z Tomaszowa zaalarmował nas, że kierownictwo wywiadu niemieckiego na miasto Tomaszów objął (były) podoficer WP (Wojska Polskiego) Ludwik Kossel”.

Ten szpicel także miał złą sławę. Był właścicielem jednego ze sklepów w Tomaszowie Lub. Po podpisaniu volkslisty (chodzi o niemiecką listę narodowościową) wstąpił do gestapo. On także wydał okupantom wielu Polaków. Wprawdzie partyzanci przeprowadzili wcześniej kilka zamachów na tego konfidenta, ale żaden się nie powiódł. Teraz ataku mieli dokonać: Eugeniusz Wiśniewski, Józef Pióro ps. Czapeczka oraz Józef Szajewski ps. Biały.

Jak wyglądał ten zamach? Leśni wyruszyli z Podhorców (gm. Tomaszów Lub) do Tomaszowa Lub. rankiem 14 maja 1943 r. Zabrali ze sobą pistolety i dwa granaty. W Tomaszowie Lub. skontaktowali się z miejscowymi partyzantami, którzy już śledzili Kossela (w niektórych źródłach używane jest nazwisko Koszel).

„Sprawdziliśmy pistolety. Odczuwa się jakieś nerwowe podniecenie. Staramy się żartować jeden z drugiego. To wpływa uspokajająco. Podczas akcji powinniśmy być rozluźnieni i opanowani” – wspominał Eugeniusz Wiśniewski.

Gdy ustalono, że Kossel przebywa w swoim sklepie (mieścił się przy tomaszowskim rynku), zamachowcy dowodzeni przez „Burzę” postanowili go „odwiedzić”. Aby nie doszło do pomyłki, przed partyzantami miał iść jeden z miejscowych chłopców. Wyznaczono mu tylko jedno zadanie. Chłopak miał się Kosselowi ukłonić i w ten sposób wskazać leśnym... cel (zamachowcy nie znali tego konfidenta).

„Wychodzimy w trójkę. Przed nami na odległość wzroku nasz przewodnik. Patrzę na niego, to jeszcze prawie dzieciak. Idzie śmiało. Na głównej ulicy duży ruch. Jadą niemieckie ciężarówki, jedna za drugą. Po chodnikach chodzą żołnierze Wehrmachtu, gapiąc się na skromne wystawy sklepowe” – pisał w swoich wspomnieniach „Burza”. „Uważamy, aby nie stracić z oczu przewodnika. Jesteśmy na Rynku, zbliżamy się do miejsca akcji”.

Chłopiec przed sklepem Kossela zwolnił i... ukłonił się siedzącemu tam mężczyźnie. Nie tylko. „Odwrócił się jakby chciał sprawdzić czy wszystko widzieliśmy i zniknął w bocznej ulicy” – wspominał z uznaniem Eugeniusz Wiśniewski. „Rozglądamy się wokoło, czy nie ma mundurowych, ale nie jesteśmy w stanie wszystkiego ogarnąć wzrokiem”.

Strzały na rynku

„Burza” był członkiem Związku Walki Zbrojnej, a potem AK, od 1940 r. (urodził się 10 stycznia 1917 r. w Krzywymstoku) oraz m.in. jednym z organizatorów konspiracji w gminie Komarów Osada. Po powstaniu Oddziałów Dywersji Bojowej został dowódcą pierwszego plutonu w pierwszej kompani tomaszowskich ODB (w konspiracji dosłużył się stopnia sierżanta).

Był doświadczonym dowódcą, dlatego jego podwładni mieli do niego zaufanie. A w tej akcji trzeba było działać rozważnie. Dlatego partyzanci najpierw spokojnie weszli do sklepu. Jeden z nich poprosił sprzedawcę o trzy lemoniady.

„Pijemy pomału i bacznie obserwujemy obu mężczyzn, tego w sklepie i tego przed sklepem. Sklepowy nie ma drobnych. Wychodzi na zewnątrz i mówi: Panie szefie, proszę mi zmienić 100 złotych. Dzięki temu wiemy już na pewno kogo mamy zlikwidować. Pomyłki być nie może” – pisał Eugeniusz Wiśniewski. „Polecam „Czapeczce” pozostanie w drzwiach sklepu i zatrzymywanie ludzi (chodzi zapewne o klientów i sprzedawcę – przyp. red.) na czas akcji. Ja i „Biały” wychodzimy przed sklep z bronią w ręku. Kossel nie zdążył odwrócić się w naszym kierunku”.

Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. „Biały” przyłożył Kosselowi pistolet do skroni i dwukrotnie wystrzelił. Szpicel-sklepikarz, który siedział na taborecie, osunął się na bruk. Wtedy także „Czapeczka” włączył się do akcji (zdaniem „Burzy” niepotrzebnie) i strzelił do konfidenta jeszcze raz.

Partyzanci przeszukali zabitego i zabrali z jego portfela kenkartę (dokument tożsamości wydawany przez okupacyjne władze). Zamach odbył się w biały dzień, w centrum Tomaszowa Lub. Dookoła było wielu ludzi, którzy po usłyszeniu strzelaniny wpadli w panikę. Zaczęli w popłochu uciekać, we wszystkich kierunkach. W tłum wmieszali się także zamachowcy. Potem udało im się dotrzeć na rogatki miasta.

„Nikt nas nie zatrzymuje. Mijamy dom Guzowskich, a za miastem listonosza. Schodzimy w kierunku stawów. Zakrywa nas lekkie wzniesienie za którym przystajemy. Wyjmuję dowód zabitego i sprawdzam. Wszystko się zgadza. Pomyłka nie zaszła” – pisał we swoich wspomnieniach „Burza”. „Wtem słyszę z tyłu: Halt! Odwracamy się. Widzimy z odległości około 150 metrów mundurowych z wycelowanymi w nas karabinami. Jakby wyrośli spod ziemi”.

Vis wypada mi z ręki...

Partyzanci zaczęli uciekać. Ruszyli w kierunku pobliskiego lasu Dąbrowa. Niemcy zaczęli do nich strzelać, ale kulę tylko przelatywały nad głowami zamachowców.

„Biegnę przez rzepak, ale od nie daje schronienia. Jeszcze parę metrów pod górę. Padam, to znów się podrywam, lecę zygzakiem. Jestem wreszcie na szczycie, szukam granatu, myślę jak go celnie rzucić, aby na jakiś czas powstrzymać pościg” – wspominał Eugeniusz Wiśniewski. „Naraz odczuwam jakieś szarpnięcie prawej ręki. Zostałem ranny. Vis (chodzi o znakomity polski pistolet, słynący m.in. ze swojej niezawodności: do wybuchu wojny wyprodukowano prawie 15 tys. sztuk tej broni – przyp. red.) wypada mi z ręki. Padam i chwytam go lewą ręką. Nie mogę biec, prawa ręka, jak zwisający worek, huśta się bezwładnie. Broczę krwią. Od szosy Niemcy otwierają do nas ogień z broni maszynowej. Do lasu jeszcze daleko. Czy dam radę?”.

„Burza” był ciężko ranny, ale nie przestał biec. W końcu, ostatkiem sił, udało mu się dotrzeć do lasu. Wtedy zagwizdał z całej mocy. To był umówiony sygnał. Po chwili obok Wiśniewskiego pojawili się dwaj inni partyzanci. Pościg na szczęście nie ruszył za nimi. W końcu leśnym udało się przedostać do gajówki Dąbrowa („Burza” co chwilę mdlał, dlatego musieli mu pomagać koledzy).

To się udało. Stamtąd przedostali się do leśniczówki Ulów (wynajęli furmankę ), gdzie spotkali się z kolegami z Tomaszowa Lub. Odbywała się tam właśnie odprawa komendantów rejonu. W śród nich był „Wiktor” oraz Wilhelm Szczepankiewicz „Drugak”. Eugeniuszowi Wiśniewskiemu opatrzono ranę. Wezwano także z Tomaszowa Lub. medyka. Po ok. godzinie przyjechał na rowerze do leśniczówki Witold Kaczorowski, jeden z tomaszowskich lekarzy. Zapadła decyzja: „Burza” musi znaleźć się w szpitalu. Tak się stało.

„Staw łokciowy został strzaskany, trudno w tej chwili powiedzieć czy ręka będzie uratowana. Wieczorem dowieziono mnie do mieszkania doktora Jabłońskiego (miał na imię Wincenty) i umieszczono w szpitalu” – wspominał ten dzielny partyzant.

„Burza” przeżył. Po udanym zamachu na Kossela nadal działał w konspiracji. Gdy na Zamojszczyźnie pojawiła się nowa, tym razem komunistyczna władza wstąpił do WiN. Został aresztowany przez UB w 1946 r. (więziono go na zamku lubelskim). Po zwolnieniu z więzienia mieszkał w miejscowości Księżostany.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Upalne dni bez stresu. Praktyczne sposoby na zdrowe lato

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Gada oddać w ręce sprawiedliwości”. Armia Krajowa przeciwko konfidentom - Zamość Nasze Miasto

Wróć na kazimierzdolny.naszemiasto.pl Nasze Miasto